Każdy chyba miał okazję kupować coś w sieci. Na allegro, w sklepie internetowym, a może po prostu w jakimś zakątku internetu, gdzie za pośrednictwem specjalnego formularza można zamówić towar albo produkt. Zawsze podaje się dane potrzebne do wysyłki, prawda? Każdy przyzna mi rację. Jako kupujący uznam to za oczywistą oczywistość, jednak w przypadku sprzedawców zasadność zaglądania do tych danych nie jest już tak jasna.
Weźmy dla przykładu sprzedawców z allegro.pl. Konta sklepów albo większych firm sprawdzają się bardzo dobrze w kontekście wysyłki pod inny adres niż adres zameldowania. Jak mają się do tego przedstawiciele niższej „półki”? Należałoby tę hołotę wychłostać batogiem, i w dyby zakuć, i na Rynku Głównym obnażyć, aby gawiedź małomieszczańska miała okazję się z nich wyśmiewać do woli. Ale spokojnie… Najlepiej omawiać problemy na przykładzie, prawda? No właśnie.
Zamówiłem jakiś czas temu (29 listopada 2011) drobny kosmetyk za, dosłownie, 13,00 zł. Podałem dane do wysyłki i… Nic. Po dwóch czy trzech tygodniach przypomniałem sobie, że dokonywałem takiej śmiesznej transakcji finansowej. Postanowiłem wyjaśnić sprawę. Napisałem grzecznie do Pani, umówmy się na imię Daria, że towar zakupiony, opłacony i mocno wyczekiwany dalej nie został dostarczony. Odpowiedzi na maila się nie doczekałem, dlatego postanowiłem zadzwonić. Patrzę na stronę „O mnie” – dwa numery telefonu. Myślę sobie „babka światowa, wielka firma, musi być w tym moja wina, że przesyłka gdzieś utknęła”. Ale twardo dzwonię, bo chcę to wyjaśnić już, teraz! Słyszę damski głos i… Pomyłka. To numer pani, która z Panią Darią razem wynajmuje biuro. Dzwonię na drugi i tutaj… Bingo! Pani Daria przy słuchawce. Pogadaliśmy i doszliśmy do tego, że towar zniknął gdzieś, bo Poczta Polska bla bla bla, wyjaśnimy to bla bla bla, itd. Co jakiś czas ponawiam kontakt z tą panią i liczę, że paczka kiedyś odnajdzie szczęśliwie drogę do mnie… Tak sobie czekam do dnia dzisiejszego. Teraz sobie tak pomyślałem, że niedługo 29. Może zadzwonię? Tak na naszą pół rocznicę? 😉
Idźmy dalej za ciekawymi historiami. Niedawno miała swoją premierę płyta duetu Whitehouse – Kodex 4. Klasyka jeszcze zanim trafiła do tłoczenia. Postanowiłem docenić ich twórczość i zamówiłem płytę na ich stronie. Tak, podałem dane do wysyłki. Dostałem maila, gdzie wśród podziękowań za wspieranie ich twórczości była informacja na temat wysokości opłaty, numeru konta itd. Wreszcie nadszedł upragniony dzień premiery… Czekam na listonosza… Mija godzina 15… Nie ma go… O 20 straciłem wszelką wiarę w to, iż dostanę krążek jeszcze w dniu premiery. Minął tydzień i napisałem… W odpowiedzi dostałem informacje, że płyta została wysłana, podobnie jak wszystkie inne w odpowiednim czasie. Z tym tylko, że na adres w Młoszowej. Treść maila powaliła mnie na kolana:
W instrukcji było wyraźnie napisane :
Bardzo ważne aby w tytule przelewu wpisać swoje imię i nazwisko, które podane zostało w formularzu zamówienia !
Jeśli go nie było przesyłka szła na adres przelewu bankowego.
Zgłupiałem. Grzecznie zapytałem, po co są w takim razie informacje podawane przez formularz, skoro one później i tak nie są brane pod uwagę? I czemu z automatu jest to wysyłane na adres z danych w przelewie?
po to żeby weryfikować zamówienia, instrukcja była wyraźna
Przeraziłem się w tym momencie, bo kolejny upadek na twarz mógłby zostawić po sobie trwały ślad na mojej facjacie. Niech dopełnieniem całego bezsensu sytuacji będzie odpowiedź na pytanie, czy jeśli ktoś z Biłgoraja zapłaciłby za moją płytę to czy wysłano by ją do niego:
bardzo możliwe że tak
Brawo Panowie z Whitehouse Records! Wasze pierwsze własne wydawnictwo i już daliście ciała wysyłką płyty. Przypuszczam, że takich przypadków jest więcej. Ale co tam… Fejm to fejm. Jest najlepszym korektorem na tego typu plamy.
Sytuacja z ostatniej chwili: zamówiłem banner reklamowy 4×0.8 m jakiś miesiąc temu. W tytule aukcji 48h, wysyłka kurierem (niestety nie gratis), pełen profesjonalizm. Skończyło się na tym, że przez 2 tygodnie codziennie dzwoniłem czy już został wydruk zrobiony, albo wysłany i ciągle to samo monotonne mataczenie pani po drugiej stronie słuchofonu (tak tak, wczoraj drukowaliśmy, maszyna się zepsuła, dzisiaj wyślemy, itd.). Dzwonię dzisiaj rano i melodyjny głos kłamliwej kobiety mówi mi:
Dzisiaj będzie u Pana wydrukowany już banner.
Śliczności Ty moje, głowę mi ratujesz, bo klient już na mnie 5 psów powiesił i z tego co wiem to szukał już kontaktów z Rosjanami… Błogostan nie trwał długo. Przerwał go telefon od kuriera:
Dzień dobry. Kurier z tej strony. Jestem pod Pana domem w Młoszowej (…).
Nosz kur… de. Podsumowując – cóż mogę rzec? Powtarzając w pewnym stopniu słowa Wilsona z „Oka piramidy” ludzie to niestety w większości idioci.
a mi znowu powykręcali węża od prysznica a potem kurwa weź i naprawiaj zaczep bo ułamany
Panowie z WHR mają już dopracowane brzmienie, pora popracować nad wysyłką:)